sobota, 27 grudnia 2008

Już GRUDZIEŃ

Powrót na bloga po dłuższej przerwie... U mnie sporo zmian, ale mimo, że obiektywnie pozytywnych, np. realna szansa na pracę (jestem po interview w jednej z firm farmaceutycznych, gdzie "wprowadziła" mnie koleżanka moja i prezeski tej firmy - ale jeszcze nie mam odpowiedzi), minęło 1,5 miesiąca mojego stażu w IPiN przy Sobieskiego) to kwestia z moim Misiem jest nadal nierozwiązana... ja, będąc na lekach przeciwdepresyjnych i przeciwlękowych nie specjalnie się tym z jednej strony przejmuje, a w każdym razie nie panikuję jak kiedyś - ale z drugiej strony zaczynam mieć objawy typowo nerwicowe (jak sądzę - nie ma to jak autodiagnoza :-D ) - mam koszmarne problemy z koncentracją uwagi, NIC nie pamiętam (sic! to jest straszne) i chyba wszystko to mi wisi, bo chyba też już nic nie czuje. Nie chce mi się już przytulać to Miśka, nie chce mi się z nim rozmawiać... a może i mi się chce, ale zawsze kiedy to robię czuje do siebie obrzydzenie...? No właśnie! Brzydzę się sobą - nie potrafię (nie chcę?!) wziąć swojego życia we własne ręce... wole być na siłę z kimś kto nie chce ze mną być tylko z tytułu wiążących nas lat, sam nie wiedząc co do niego czuję, bo teraz jest to jakiś miks jak mówi jedna z moich pacjentek kochania i nienawidzenia... a może trafniej będzie jeśli nazwę to miksem lubienia i nielubienia... lub nic-nieczuciem, co oczywiście jest niemożliwe. Ale możliwe jest odcięcie się od tego co czuję. Tylko, że to wygodne odcięcie kosztuje - pewnie właśnie ceną są kłopoty z pamięcią. Nie pamiętam już chyba nic z tego co ktoś do mnie mówi... nie pamiętam o czym mówił, kiedy... w jakim kontekście, po co - o co ja pytałem, po co pytałem :-( Czy to mi już tak zostanie? To chyba dobry moment, aby powiedzieć o tym psychiatrze - tylko już nie temu do którego chodzę, bo ten gość nie specjalnie jest zainteresowany badaniem mojego problemu. Dobranoc

poniedziałek, 3 listopada 2008

Rodzina - też bym chciał ją kiedyś mieć i utrzymać


Po raz pierwszy zadzwonił dziś do mnie tata od około miesiąca... cała rozmowa jak zwykle o czymś niezbyt istotnym (z mojego punktu widzenia), choć może bardzo istotnym... przyziemnym - tym czym się po prostu żyje. Nie tam jakimś nie wiadomo czym. Oni pewnie doskonale wiedzą, że nie tylko o brak pracy u mnie chodzi - myślę, że szczególnie mama. Tak więc tata powiedział mi, że wrazie kłopotów mam pamiętać, że zawsze mogę do nich wrócić... że takie jest życie. Naprawdę się wzruszyłem. Powiedziałem nawet coś co jest BARDZO do mnie nie podobne - że to dla mnie bardzo ważne i że wierzę, że to wszystko co się teraz dzieje w moim życiu ostatecznie prowadzi do czegoś dobrego, a już napewno ma walor edukacyjny (jak dziękuję za taką edukację).Oni razem tyle przeszli. Wiem, że nie mógłbym długo z nimi mieszkać - bo pewnie nie wytrzymał bym nerwowo... ale to o czym rozmawialiśmy pozwoliło mi myśleć, że może mógłbym zacząć normalnie "dorastać" choć trochę późno... Może, gdyby udało mi się skończyć studia to mógłbym tam pracować - otworzyć własny gabinet... To oczywiście fantazja - ale ja uwielbiam uciekać w jej świat. Kiedy schodzę na realny grunt zaraz sobie myślę - no dobra, ale przecież dojrzdżanie do Warszawy 2 razy w miesiącu to jest 400 zł :( Spanie tutaj - no dałoby się pewnie z pomocą "przyjaciół" - bo na Miśka nie mógłbym pewnie w tej sytuacji liczyć...
Wczoraj zadzwonił nawet mój brat z Wysp... kurcze - nigdy nie miałem z nim kontaktu i nawet włączyłem już sobie myślenie, że nie będziemy go utrzymywać. Ale pewnie gdyby trzeba było to on byłby w stanie mi pomóc... chyba. Nie wiem. Może to wszystko - ten nagły przypływ optymizmu w tej całej pesymistycznej sytuacji to wynik działania leku.

niedziela, 2 listopada 2008

No i co?! Gdzie mój gniew i duma jest?!


Po tym jak mu o tym opowiedziałem przestał się do mnie odzywać. Był wściekły. Wiem, że nie tylko na mnie - za naruszenie jego prywatności (już dawno obaliłem ten argument - to nie jest tylko jego sprawa), ale pewnie (bo przecież nie mogę mieć pewności) dlatego, że zrozumiał, że cała jego pseudo-szczerość nie jest szczerością. Mam nadzieję, że to zrozumiał. Następnego dnia wyszedł z domu około południa. Wrócił po 22... to był dla mnie bardzo długi dzień. Przed jego wyjściem zrobiłem scene w moim stylu... w takich chwilach zachowuję się jak robot - mam przemożną chęć wycia, kopania, złamania, biegania... jak bym mógł to po prostu pozwoliłbym sobie na rozsadzenie się od wewnątrz. Wybiegłem nawet na balkon... żeby mieć więcej miejsca i nie czuć się taki zamknięty jak w klatce.
Po powrocie wszystko się zmieniło. Był miły, usiadł koło mnie, pogłaskał mnie, przytulił, poleżał... nic nie mówiliśmy. To było piękne. Nie chciałem nic mówić - bo i o czym. Wszystko już powiedziane. Prawie pewne jest, że przez cały ten czas był u niego. Ale co ja mogę zrobić? Jest miło do dziś. Nie chcę już myśleć o tym co się dzieje, gdy go przy mnie nie ma. Nie wiem co jest między nami. Wiem, że jest dla mnie najważniejszym człowiekiem na świecie.
"No i co? Gdzie mój gniew i duma jest?!" - okazuje się, że żeby zaśpiewać coś co trafi mnie prosto w serce nie trzeba być poetą z najwyższej półki. Nie było na tym świecie lepszego artysty niż Chylińska z jej piosenką "Lepszy czas". Proste słowa które w 100% opisały moje uczucia, wątpliwości - cierpienie. Gdy go nie było nie chciałem już myśleć, że jest ze mną, albo nie. Nie złościłem się. Nie grałem dumnego tak jak zdarzało mi się nie raz to robić, gdy on był obok... Chciałem, żeby po prostu tu był. Nic więcej. I to się stało.

piątek, 31 października 2008


Uczciwość niepopłaca. Mimo, że to wiem nie potrafię kłamać na dłuższą metę. Jak silne jest to co wpojono mi w dzieciństwie. Mimo, że porzuciłem religię, wiarę w Boga i opatrzność... wiarę we wiarę, tzn. w to, że jeśli w coś bardzo wierzymy to tak się stanie (to co psychologia nazywa myśleniem życzeniowym, acz kolwiek nie do końca - bo to głębsze pojęcie dotyczy aspektu nieświadomego) to nie potrafię kłamać. Nie potrafiłem, mimo tego, że wiedziałem o planach mojego zwolnienia z pracy w sposób zupełnie poza zasadami uczciwości i normalności, pójść do psychiatry i powiedzieć mu o fatalnym samopoczuciu w związku z tym... dostałbym przecież zwolnienie i miał więcej pieniędzy, dłuższy "staż" pracy. Nie - bo przecież jestem utrzciwy.
Nie potrafiłem też nigdy ukrywać na dłużej niczego przed moim facetem - przez co mówiłem mu o swoich wątpliwościach, smutkach i pragnieniach - takich jak to, że chciałbym być samodzielny. I co? I to, że poczuł się zagrożony i sprawnie znalazł sobie zabezpiecznie w postaci nowej miłości.
Nie potrafiłem też utrzymać w tajemnicy tego, że jakiś czas temu (jeszcze przed tym jak zmienił hasło do swojej poczty) ustawiłem filtr w jego potrzcie, który kopiował mi mejle od jego kochanka do mnie. Dlaczego? Bo chcąc zapomnieć o tym, że to co mieliścimy - czyli Nas - już stracone i skupić się na znalezieniu pracy, aby nie być mu już ciężarem i oddać się w ręce sprawiedliwości, która pozwoli mu realizować swoje życie według jego a nie mojego scenariusza. O tym filtrze powiedziałem mu właśnie przed chwilą... po co? Nie wiem dlaczego nie potafie znieść świadomości, że można prowadzić podwójne życie w taki sposób jak on to robi. Całuje, mówi "kochanie", utrzymuje mnie... oczywiście - płynie poza tym cała masa sprzecznych sygnałów, głównie niewerbalnych. Ale ja nie potrzafię znieść udawania... nie mojego udawania - nawet jeśli on jest właśnie po to, aby dać mi spokój, którego pragnę. Wiem - zagmatwane to wszystko co napisałem, ale prościej tego nie ujmę. A to tylko fragment. W mojej głowie jest zbyt dużo niuansów, zakamarków. Zbyt dużo zrozumienia...

środa, 29 października 2008

Coaxil chyba działa


Wczoraj byłem u psychiatry - 2 raz. Tym razem doktor wyglądał bardziej przystępnie, mimo, że nadal nie sprawiał na mnie profesjonalnego wrażenia. W każdym razie zwiększył mi dawkę leku - do 3 tabletek dziennie. Nie daltego, że coś jest źle w tej farmakoterapii tylko dlatego, że taka jest dawka docelowa.
Spytał mnie dlaczego nie chodzę do terapeuty jak deklarowałem (nie wiedział, że deklarowałem bo nie wyobrażałem sobie jakiej kolwiek formy psychoterapii u niego) - odpowiedziałem, że uważam, że na tym etapie nie jest mi potrzebna psychoterapia, która jeszcze lepiej pozowli mi zrozumieć to co się teraz dzieje w moim życiu, między Nami itd... bo ja rozumiem tą sytuację całkiem nieźle. Oczywiście - psychoterapia pomogłaby mi zrozumieć to jeszcze lepiej niż bardzo dobrze - tylko zadaję sobie pytanie: PO CO??? Wszak muszę pamiętać, że kosztem udziału w psychoterapii jest rozważanie na setki sposóbów owej sytuacji. A tego rozważania mam już aż za natto, więc... sam rozumiesz.
Co poza tym. Wczoraj wieczorem On nie spytał się jak było u lekarza. I dobrze, naraziłby nas na kolejną kłótnię (wszak ostatnim razem po mojej relacji z sesji usłyszałem od niego, że usłyszałem od tego psychiatry to co chciałem usłyszeć - czyt. usłyszałem to co On nie chciał, abym usłyszał). Zamiast tego obejrzeliśmy sobie film science fiction - Andromeda. Zapowiadał się nieźle - ludzie giną masowo i szukamy przyczyn. Jednak później okazało się, że za dużo w tym wątków i za dużo fantazji (w końcu to też miało być science, a nie tylko fiction).
No i kotek (fuck! automatycznie przyszła mi teraz myśl, że oczywiście ten mały pedałek też ma udział we współczuciu dla NASZEGO (sic!) kota) - miał wczoraj operację oczka, tzn. amputację. Ale całkiem nieźle sobie radzi. Narkozę zniósł stosunkowo nieźle, a teraz działają jeszcze środki przeciwbólowe - więc pewnie jeszcze niecierpi. Mam nadzieję, że tak już pozostanie. W gruncie rzeczy, czasami myślę, że kot to najbliższa mi osoba. I czasami zazdroszczę mu zdolności 100%go milczenia.
Ps. Zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną w charakterze trenera :-D Na jutruo. Ściskaj kciuki!

Ps. Czy wiecie, że w Stanach ten lek kosztuje 35$ za 30 tabletek, a ja płacę za niego 15zł ;-) Oczywiście z 50% zniszką - resztę płaci NFZ, ale kurcze! nawet gdybym płacił 30 to. 6 razy taniej!

sobota, 25 października 2008

Ocean... myśli


"Siedzę zanurzona w ocenanie wanny (...), siedzę zanurzona choć woda ostygła. Na moich ramionach jak podciętych skrzydłach. Tylko z moich myśli Ciebie zmyć nie mogę...", a dalej Kasia Klich śpiewa, że to "miłość za toksyczna, by mogła przy niej wytrwać"... Smutne, ale zdrowe. Normalni ludzie nie trwają przy miłości, gdy czują, że jest tosksyczna. Bo wyczuwają poskurnie, że zatruwa nie tylko ich, ale i objekt ich miłości..., a to już się kłuci z jej ideą. Bo przecież nie rani się osoby którą się kocha. Justyna Steczkowska śpiewała znowu, że najmocniej rani się tych których się kocha. Dlaczego po prostu nie odejdę, dlaczego tak bardzo mi zależy? Dlaczego? Jestem przecież jedyną osobą, która wieży, że to się uda - a to ciągle jeszcze o jedną za mało ;(
Byłem dziś na szkoleniu w Lambdzie. No i dobrze - oderwałem się trochę, przypomniałem sobie, że warto coś robić dla innych - bo dawanie daje więcej radości niż branie. A poza tym skoro mam już jakąś tam wiedzę, to było by nie OK, gdybym chciał ją zatrzymać tylko dla siebie. Wiem - praca w telefonie zaufania może być męcząca psychicznie - ale przeciesz sztuką jest nie pracować tylko sobą, ale głównie narzędziami jakie się posiada... odważny jestem nie? No... niestety wiem, że tylko dlatego, że w domu ostatnio jest spokojniej, a i leki robią swoje. Jak długo tylko będę w stanie milczeć nad tą grą? A jeśli ja będę (bo leki) to jak długo on to wytrzyma?
No i dlaczego coraz częściej zaczynam myśleć, że on nie gra? Dlaczego tak bardzo chcę się oszukiwać?

czwartek, 23 października 2008

Pączki...


No dobrze... wiem, że długo mnie nie było, a nawet, że nikt nie odwiedza tego bloga... ale cóż - nie o to przecież chodzi. Prawdę mówiąc potrzebuję go - pomyślałem sobie teraz - żebym nie zapominał i miał świadomość tego jak szybko czas mija. Jestem strasznie zaskoczony, że pierwszy post tutaj umieściłem w UWAGA: S I E R P N I U!!! Wow!... od tamtego czasu byliśmy w Tunezji.... gdzie dowiedziałem się, że jestem "pojebańcem", bo zaproponowałem mu wyjście na plażę samemu, bo miałem 38C gorączki i ból żołądka (w końcu to Tunezja) - był też ten.... ehh... szkoda nawet czasu na niego, w każdym razie wirtualnie - milionem SMSów. Było też "zerwanie"... ich zerwanie. Było też moje zerwanie i uświadomienie mi, że "zerwał z nim przeze mnie, a nie dla mnie" oraz, że "normalni faceci w takich sytuacjach WYPIERDALAJĄ". I co? I pstro - zgadzam się, jestem nienormalny. Co dalej? Nie zerwali - tak przynajmniej myślę - ciągle SMSy, mejli mniej (ale on chyba założył oddzielne konto). A Ja? Nadal bez pracy... bywało już, że przez kilka dni nie wstawałem z łóżka, a na myśl o myciu zębów czy po prostu siebie robiło mi się niedobrze i myślałem - kurwa i po co? Łatwiej będzie zdechnąć w smrodzie. Od pisania listów motywacyjnych robi(ło) mi się nie dobrze. Straciłem wiarę w to, że gdziekolwiek będę jeszcze pracował - choć znajomi mówią z taką lekkością w głosie - PRACY NIE BĘDZIESZ NIE MIAŁ WIECZNIE... tia...
A dziś. Nie wiem - biorę leki - Coaxil (czyli Tianeptyna). Mija już prawie drugi tydzień. Łatwiej mi nie płakać, łatwiej nie myśleć... ale jak już mnie dopadnie to nie jest lepiej.
Dziś w nocy się kochaliśmy... było cudownie i z jego inicjatywy. Nie rozumiem, ale chciałem, żeby to się nigdy nie skończyło. Ale przyszedł poranek - on w pracy, jest godzina ta która jest - jeszcze go nie ma. Zrobiłem pączki... Mam nadzieję, że będę mógł mu jeszcze dziś życzyć smacznego :-(
Ps. Zdjęcie zrobione dziś, przeze mnie jako dowód tego, że lek działa (ale mam nadzieję, że to nie tylko lek)

wtorek, 2 września 2008

Moja rzeczywistość, której nijak nie uda mi się przekazać słowami

Kolejny dzień jak z bicza strzelił... to zaskakujące, ale siedzenie w domu sprawia, że czas płynie mi szybciej niż wtedy kiedy siedziałem w pracy - a i tam miałem wrażenie, że upływa mi bardzo szybko.
Zaczyna mnie przerażać fakt, że jest już wrzesień. Rozesłałem kilkanaście CVek i puki co - żadnej odpowiedzi...
A co poza pracą (wolę nazywać przeglądanie ofert i odpowiadanie na nie pracą, bo nie myślę wtedy o sobie w kategoriach nieroba)? No w zasadzie nic - podjąłem próbę nawiązania nowych znajomości na Romku (dla niewtajemniczonych - chodzi o www.gayromeo.com). Tomek twierdzi, że powinienem się gdzieś ruszać - ale ja nie mam znajomych. Nie mam też ochoty nigdzie wychodzić.
W sobotę poszedłem na Nowy Świat - dałem się namówić Tomkowi. W pewnym poczułem, że nawet chcę. Chcę poczuć się znów jak dawniej... pochodzić między ludźmi.
Ale kiedy tam już dotarłem miałem ochotę jak najszybciej wrócić i pójść spać. Czuje się kompletnie bezradny, bez wpływu na tą sytuację. Zniknęło jedyne coś co podtrzymywało moje złudzenie o niezależonści... moje własne pieniądze.
I co z tego, że mam świadomość, że 70% myśli które mi się teraz pojawiają to wynik mojej osobowości - bierono-zależnej? Co z tego?! Skoro to moje myśli, moja rzeczywistość której nijak nie uda mi się przekazać słowami. A nawet jeśli - to co z tego?

poniedziałek, 1 września 2008


Ile czasu upłynie zanim wezmę się w garść i zacznę maksymalnie intensywnie szukać pracy? Tak się przyzwyczaiłem, że mam pracę - od czasu szkoły średniej pracuje non-stop, czyli już 7 lat - że teraz kiedy nie mam pracy czuje się jakbym był na urlopie, który nieuchronnie się skończy - bez żadnej inicjatywy z mojej strony. Od czasu do czasu dochodzi do mnie, że tak nie będzie i w innych (prawdopodobnie "normalnych") warunkach mdlałbym już ze strachu, że nie pracuję. Zawiesiłbym studia - zrezygnował z ubezpieczenia, zmienił mieszkanie na tańsze. A tak spokojnie przeglądam oferty - wysyłam CV, gdzie mi pasuje... jestem wybredny jakbym widział i potrafił nie wiadomo co.
Rozmawiałem dziś z kolegą - a w zasadzie z człowiekiem z którym widziałem się może 2-3 razy. Doszedłem w tej rozmowie do wniosku, że moje wykształcenie jest ciekawe - ale nijak się ma do moich doświadczeń zawodowych... I co?
Acha - rozmawiałem dziś ze znajomym prawnikiem. Okazało się, że nie obowiązuje mnie umowa lojalnościowa z mojej ostatniej firmy... skoro mi nie zapłacili to mogę szukać pracy w tej samej branży - szkoda, że jeszcze nic takiego nie znalazłem :( Jak się okazuje do badań klinicznych ciężko się dopchać :)

sobota, 30 sierpnia 2008

Chyba jednak "not to be"


Wszystko dziś przemawia za... nawet ciężko klikać w klawisze. Mam wrażenie, że coraz wolniej idzie mi pisanie - coraz leniwiej przesuwam wzrok po tekście. Najchętniej w ogóle bym tego nie robił. Zabawne - jak zwykłe czynności na które nigdy nie zwraca się uwagi potrafią czasami sprawiać trudności.
Uśmiech - czynność która wymaga uniesienia kącików ust, lekkiego podniesienia brwi i żeby nie był tylko czynnością - chęci. A "chęć" toooooo... zbyt skomplikowana czynność, abym mógł ją zrozumieć. Już zapomniałem czym ona jest. Nie mam chęci. W ogóle jej nie mam - a jak chcę sobie przypomnieć jak to jest chcieć, to wyobrażam sobie, że jestem tabletką rozpuszczalną w wodzie - musującą aspiryną, która trwa przez moment. Wtedy wiem co znaczy chcieć zniknąć... wchłonąć się w nicość. Mam taką ochotę być powietrzem... wiatrem.
Ale to nie możliwe - sen jest namiastką nieistnienia. Dlatego chciałbym spać. Życie byłoby piękne, gdyby słońce nigdy nie wschodziło. Wieczna noc byłaby cudowna. Spać, spać, spać...

czwartek, 28 sierpnia 2008

Koszmar, beznadzieja, nadzieja, niby norma i podejrzenia...


... tytuł jak sinusoida. Ale tak to właśnie wygląda. Spanikowałem - i choć wiem, że nie jestem w tej sytuacji niewinny - prawdopodobnie moja stanowczość i czasami uciekanie się do czegoś co mój facet określa jako "szantaż psychiczny" - a ja to po prostu nazywam "wykładaniem tego co czuje w danej sytuacji" spowodowały, że jesteśmy ze sobą już ponad 6 lat. Czy to jednak bycie czy "bycie"... na to nie odpowie nikt, łącznie z nami.
No beznadzieja - kiedy się dowiedziałem, że to jednak "bycie", że on już dawno chciał żeby to się skończyło - tylko ja mu nie pozwoliłem na tego realizację. I znowu mój "szantaż" i z znowu nadzieja. Dlaczego "znowu"? Bo podobne historie, choć w nie takim natężeniu (choć już sam nie wiem - zawsze wydaje mi się, że tego nie przeżyje, że jest tak źle)już przeżywałem.
Niby norma - bo usłyszałem, że "skoro nie chcę to się nie rozstaniemy". Oczywiście, że nie chcę. Ale to nie zmienia faktu, że ciągle się boję, że mogę zmarnować czas mojemu Misiowi - że może mija go właśnie szansa na coś wspaniałego czego ze mną nigdy nie zaznał i pewnie nigdy nie zazna :-( Ale boje się też, że choć nie jest między nami cudownie i idealnie - to w moim odczuciu zazwyczaj jest fajnie, bądź OK - i że jeśli go teraz stracę - to już nigdy nie będę z nikim. I szczerze - nie ma takiej opcji, żebym kiedykolwiek i z kimkolwiek tak się zaangażował w związku jak teraz. Tutaj wszystko postawiłem na jedna kartę kiedy miałem 19 lat... no i może dlatego teraz takie rozterki: może za wcześnie, może samemu lepiej, a może gorzej. Nic nie wiem - nigdy nie byłem sam - nie jestem w stanie ocenić swoich możliwości. Mam przeczucie, że sam zginę i wszyscy o mnie zapomną. Już teraz zapominają - a może to ja nie chcę o nikim pamiętać

sobota, 23 sierpnia 2008

Pozory?


Niby wszystko ok... pozory? Wspólna kawa - nawet dwie. Zabawny program w telewizji, plany na dzień - może kino, knajpka. A może spacer? A może wszystko razem? Zaplanujmy - Internet prawdę nam powie.
Wczoraj, gdy go nie było mi powiedział. Że tamten za Nim tęskni... Tak jak w tej piosence...
I teraz planujemy. Internet prawdę mi powie. W kinie nic nie grają... Ale z komputera płynie TA piosenka. O tęsknocie. Nie za mną. Pozory?
....
A na miejscu. Niby fajnie. Uśmiech - żart - zero powagi. Dobre jedzonko. I... sms przychodzi, sms wychodzi, sms przychodzi - jak trzeci nieproszony gość. Tylko jak go wyprosić?

piątek, 22 sierpnia 2008



Bardzo słodko śpi kotuś... śpi - bardzo mu zazdroszczę tego co robi zwykle. Od jakiegoś czasu mam możliwość dorównywania mu w ilości snu na dobę. Jak tak dalej pójdzie to pewnie będę nawet lepszy - bo on przynajmniej od czasu do czasu chodzi jeść i pić. Ja co prawda też, ale ostatnio zdarza mi się otworzyć lodówę i dojść do wniosku, że nie ma tam nic czego zjedzenie sprawiło by mi przyjemność...
Głupie nie? Nigdy bym nie pomyślał, że nawet do jedzeniu trzeba widzieć sens... bo inaczej człowiek je tylko wtedy, gdy robi mu się niedobrze z głodu, tak jak mi dzisiaj.

Ale o co chodzi? No właśnie doszedłem do wniosku, że nie wiem od czego warto zacząć.

...

Próbuje sobie odpowiedzieć, jak mogłem dopuścić do sytuacji w której po ponad 6 latach w moim odczuciu udanego związku czekam sam w domu na swojego chłopaka, który całkiem szczerze - z chcę wierzyć nieudawaną skruchą - wyznał mi, że spotyka się z innym chłopakiem. Generalnie zadaje mi pytanie: dlaczego się smucę? przecież przez większość czasu jest ze mną?

Wiem, że nie mam prawa nic robić - bo on prawdopodobnie doszedł do wniosku, że już nie warto być ze mną - że z nim będzie mu lepiej. I pewnie ma racje. Ja nie dam mu już tego co on mu da... bo ciężko jest mi patrzeć mu w oczy, ciężko jest mi z nim rozmawiać o czym innym jak tylko o tym jak się czuje... ale żeby się już nie powtarzać to zazwyczaj po prostu milczę lub płaczę lub śpię... bo kiedy w jakiś sposób uda mu się zmobilizować mnie do mówienia - to mówię... tylko szczerze. A potem jestem zdziwiony, że słyszę od niego to wszystko czego wcześniej się domyśliłem...

Czy wyrzuciłem to z siebie? Nie... wszytko jest skomplikowane i pewnie nikt nie ma ochoty tego słuchać... łącznie ze mną. Ale blog wszystko przyjmie.