czwartek, 11 grudnia 2014

Serio... 4 lata później!

Nie wierzę! Przez przypadek wpadłem na swojego bloga. Czytam i czytam.... co było. I wiecie co? Coś się zmieniło. To nie żadna książka, to nie sen. Nastroje mam różne. Ale w większości czuje się znaczenie lepiej. Zwykle o tym nie pamiętam - tzn. o tym jak czułem się kiedyś. Ale teraz sobie przypomniałem. Przeczytałem stare posty. I stwierdzam, że zmieniło się. O kurczę! Naprawdę... zmieniłem się! Nie sam... Jak widzicie, ciągle trudno jest mi widzieć swój wpływ (moja psychoterapeutka powtarza mi to do znudzenia - tak, mam psychoterapię, od... prawie 4 lat, psychodynamiczną).Dzięki Ci googlu, za Twoją nieskończoną pamięć. Dlaczego jest lepiej? Bo Tomek (mój poprzedni Tomek) nie wytrzymał. Któregoś dnia wyrzucił mnie z domu (BTW., później ciągle byliśmy w kontakcie i bardzo mi pomógł... i pomaga. ale łatwo nie było). Aaaa! Nie wytrzymał, bo zobaczył, że z kimś na serio się spotykam. I że nocuje poza domem. Ten ktoś to - Tomek :) I jesteśmy razem. Do dziś. I mam nadzieję, że już tak zostanie. Nie potrzebuję zmian. Choć przecież są nieuniknione. Tomek jest przystojny, mądry jak cholera, zwykle ponury. Ale bardzo odważny. Ma dzieci - 2-je. Nie szczególnie mam z nimi kontakt. Jest po rozwodzie - żeby nie było... Ech... No i praca. Nie mam! Ale prowadzę działalność. Od ponad 2 lat. Sam jestem w stanie opłacić ZUS. Już za to powinno dostawać się Nobla :-) A ponadto zarobić. I tu uwaga: W ZAWODZIE. W między czasie skończyłem (no prawie) szkołę psychoterapii - moja psychoterapeutka twierdzi, że prestiżową. I mam-y psa. Piesełka - owczarka niemieckiego. Pako is his name. Nie potrzebuje nic więcej. No może fajnie by było, żeby nie było zimy. Bo znów mamy grudzień. Ale jest nadzieja. W lutym lecę do LOS ANGELES. Wyobrażacie sobie!? Ja... Sam nie wierzę. A380 ;-) via Frankfurt / Houston / Denver / New York... sam. Zazdroszczę sobie. Aż strach się bać. Bo jestem zbyt długo jestem na wozie (moje lęki - cały Ja).

wtorek, 20 kwietnia 2010

Życie - daj odpocząć!


Zdaje się, że postawiłem pierwszy mały kroczek w stronę dorosłości. Od tygodnia myślę o tym, że muszę się zakręcić wokół własnego miejsca zamieszkania. Biłem się głównie z myślą, że bardzo trudno mi będzie wynająć pokój po tylu latach mieszkania, co prawda nie samodzielnego, ale jednak we własnym - bo właściwie tak je traktowałem - mieszkaniu. Nadludzkim wysiłkiem mógłbym wynająć kawalerkę, ale wtedy z pensją początkującego psychologa musiałbym chyba funkcjonować o chlebie marki "Grosik" z Carrefoura czy innego Tesco..., a popijać Oranżadą z Biedronki. W jednej bądź drugiej opcji mogę zapomnieć na ten moment o szkoleniu z psychoterapii... żebym nawet stawał na rzęsach przy tej pensji nie zorganizuję 40.000zł w 4 lata :o( No... może to jednak właśnie tak ma być. Może życie musi mnie teraz tak doświadczyć, abym nauczył się wybierania priorytetów. Tylko ŻYCIE - błagam Cię - DAJ ODPOCZĄĆ i daruj mi jakichś dodatkowych rewolucji. Ja na to nie mam siły.

Pozdrawiam nocnie.

sobota, 17 kwietnia 2010

Homoseksualizm.org.pl - dzięki! :)

Zapewne są jakieś powody, dla których nagle przypomniałem sobie o blogowaniu. Wszak w działaniu człowieka rzadko można mówić o przypadku. Niemal zawsze jest jakiś motyw - choć bardzo często nieświadomy. Na początku, gdy zabierałem się zapisanie byłem w tzw. kryzysie... Zamiast przyjaciół? Może... ale, przyjaciele zwykle zajmują jakieś stanowisko, radzą, wyrażają swój punkt wiedzenia - i dobrze, taka ich rola.
Wracając do motywu. Dlaczego właśnie wczoraj zabrałem się ponownie za pisanie? Nie bez znaczenia jest moja kontuzja, która spowodowała, że spędzam teraz masę godzin w domu, a więc jest czas. Ale czasu nie sposób wypełnić Internetem - przesiadywaniem na Gayromeo, czytaniem kolejnej wiadomości o śmierci kolejnej obcej mi osoby w katastrofie tutki. Nie sposób też wypełnić go snem, czytaniem książek... Kiedy czasu jest dużo i wyczerpują się już wszelkie sposoby na wypełnianie go czymkolwiek, wówczas człowiek zostaje sam z sobą.... SAM - bez względu na to, czy w mieszkaniu kręci się ktoś jeszcze. Kontuzja stawu skokowego - niby nic nadzwyczajnego. Tysiące ludzi codziennie skręca sobie kostki... Nagle zaczynam sobie zdawać sprawę, że wystarczy chwila i czy tego chcę czy nie moje życie zaczyna wyglądać zupełnie inaczej niżbym sobie tego życzył. Nagle uświadamiasz sobie, że równie dobrze mogłeś wsiąść do samolotu, który po prostu spada, a Ty nie masz najmniejszego wpływu na to, że tym samym kończy Twoje plany, wizję tego czym jesteś, byłeś, będziesz...
Dlaczego wróciłem do pisania - może właśnie dlatego, że coś się kończy...
Może, dzięki homoseksualizm.org.pl, który umieścił linka do bloga, znajdą się ludzie, którzy razem zemną potowarzyszą mi w tym "kończeniu" (się? ... ciśnie się na usta).

piątek, 16 kwietnia 2010

200 lat później...

Ano niemal jak 200 lat później. Była przerwa w pisaniu, bo być musiała. Od ostatniego pasta zmieniło się dużo...
1) zmienił się tytuł - bo zadaje się, że o większej złości już mówić nie mogę. Nareszcie przeszła faza rozpaczy za tym co utracone i tym co nieosiągnięte. Teraz cieszę się z tego co mam, a mam się z czego cieszć, gdyż (patrz punkt 2):
2) mam pracę w zawodzie - fakt zarabiam ledwo tyle mogę się utrzymać (no a poza tym jak na początkującego psychologa mogło być gorzej). A w pracy mam klientów, których konsultuje psychologicznie, a czasem - gdy czuje się na siłach - wchodzę z nimi w kontrakt terapeutyczny...
3) no właśnie - otóż wszystko co za mną, wszystko co tak bardzo mnie bolało, teraz wykorzystuję, jako własny bagaż doświadczeń. Z dużo większym szacunkiem podchodzę do sibie, a z jeszcze większą tolerancją do innych. Często mówię swoim klientom - "MY ludzie tak mamy".
4) Dość odważnie mogę powiedzieć, że przymierzam się do wyprowadzki... w końcu nic inny tego za mnie nie zrobi. Ale - strasznie trudno będzie mi zostawić to wszystko (choć przecież nikt nie powiedział, że nie będę tu wracał - ktoś musię się opiekować całą trzodą). Skąd ta odwaga i poważny zamiar - daje mi ją zmęczenie... bardzo lubię Tomka, to dobry człowiek i bliski przyjaciel. Ale ja już naprawdę chcę pobyć sam... nawet jeśli moje wynajęte mieszkanie nie będzie tak luksusowe... Puki co ciągle dojrzewa. Jest coś jeszcze co daje mi odwagę (patrz punkt 5.)
5) Przyjaciele - tak... nie wiem czy to słowo zbyt na wyrost, ale w końcu czuje, że nie jestem sam. W pracy znaleźli się ludzie, którzy nadają na tych samych falach co ja. Mam przemożna wrażenie, żeby gdybym tylko potrzebował ich pomocy, mógłbym na to liczyć. Ostatnio jestem unieruchomiony w domu i... po raz pierwszy w mojej karierze zawodowej ludzie spracy spontanicznie odwiedzili mnie w domu, aby sprawdzić co ze mną. To było bardzo miłe.
6) .... koniec blogowania na dziś - idę szukać mieszkania w internecie.

Ps. No... więc gdybyście słyszeli coś o kawalerce do wynjęcia to dajcie znak!

wtorek, 24 lutego 2009

Wariat! Zwariowałem i niech tak zostanie.

Chce wieżyć, że to nie sen. W Piątek na dyżurze pojawił się chłopiec... Student. 23 lata. Urody nieprzeciętnej. Rozmawialiśmy chwilę... pomyślałem, że skoro dyżur się kończy to może warto spróbować kontynuować rozmowę przy piwie. Wypiliśmy po 2.
Nie potrafiłem przestać go słuchać. Wszystko o czym mówił było tak pełne pasji i optymizmu. Radości i otwartości. Zaproponował wizytę u niego. Rozmawialiśmy. I nic więcej... Może poza tym że dystans między nami mimo nieśmiałości się skracał. Ale dlaczego byłem nieśmiały... Czy to jest właśnie onieśmielenie? Nie mogłem przestać o nim myśleć. Spotkaliśmy się w niedzielę i poniedziałek. Mogłbym patrzeć na jego uśmiech miesiącami, na to jak rozmawia latami. Jestem z niego dumny... Z tego kim jest, z tego że sobie radzi. Że jest zupełnie inny niż ja. Niechce już nic więcej... Czuje, że stało się cos w co nigdy nie wierzyłem. On jest cudowny - i ma najpiękniejsze imię na świecie. Mariusz, Mariuszek... Kochany Niedźwiadek. Jest prawie 3 w nocy - a ja nie chce dziś spać.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Głupia nadzieja - beznadzieja

Celem wyjaśnienia poprzedniego postu - to miał być mejl, który miałem mu wczoraj wysłać. Znowu dobiłem nizin nastroju... zadzwoniłem, nie wiedziałem co chcę usłyszeć - wszak wszystko co usłyszeć mogłem nawet jeśli wyrażane przez Niego w dobrej intencji będzie mi przypominało, że nie ma nas. No po godzinnej rozmowie napisałem tego mejla... ale nie wysłałem. Bo po co... Dziś wraca do domu. Kolejny powrót - nic dziwnego, w końcu to jego mieszkanie. Zobaczę się z nim po raz pierwszy od piątku. Cieszę się. Że zobaczę jego twarz, że być może mnie dotknie, że będzie, że przez od czasu do czasu przez kilka sekund uda mi się zapomnieć o rzeczywistości. Nie chcę myśleć o całej udręce, która pojawi się jutro - o rozpaczy. Chcę myśleć o tym, że jak się w nocy obudzę to będę mógł dotknąć jego włosów, że gdy zmarznę - będę miał się do kogo przytulić.
Odchodząc od tego co wyżej - jak mam się czuć, gdy przyjaciel mówi - "Znasz zasadę, jeśli ktoś nie chce sobie pomóc to nie da mu się pomóc. Ty nie chcesz sobie pomóc", albo, gdy facet mówi: "Lubisz być smutny, ciepiący", gdy jednocześnie wiem, że chce sobie pomóc, ani nie lubię cierpieć? Dowód: Chciałbym być niezależny, chciałbym się śmiać tak naprawdę - nie zakładając maski... Ale kto ma rację? I czy "przyjaciel" może zadać takie pytanie nadal będąc przyjacielem? To jest tak jakby powiedział - "Wiesz co - nie chce mi się już Ciebie szukać. Jak sobie poradzisz to będzie dowód na to, że tego chciałeś. A wtedy się do mnie zgłoś".
Dordzy pomagacze - zasada wyżej jest prawdziwa, ale nie mówcie tego nigdy osobie, której chcecie pomóc! Koniec

niedziela, 15 lutego 2009

Piszę mejl, bo chyba łatwiej zebrać myśli. Pomyślałem, że nawet jeśli ja inaczej postrzegam te nasze lata, ale dla Ciebie one były udręką - to lepiej, że dzieje się tak jak się dzieje - bo gdzieś tam na końcu może wyjdzie Nam to na dobre. Na kilka sekund po naszej prawie godzinnej rozmowie pojawia mi się myśl - "kiedyś będzie lepiej". Ale szybko znika. I tak już zostaje. A teraz przeraża mnie ogrom rzeczy które muszę zrobić - od kontaktu z jakimś prawnikiem do pisania pracy mgr i szukania pracy, która pozwoli mi na utrzymanie się, od nauczenia się znoszenia ciszy do nauczenia się że nie ma Cię przy mnie nie "tylko" fizycznie, ale w ogóle. Boje się, że nigdy sobie nie poradzę...