poniedziałek, 3 listopada 2008

Rodzina - też bym chciał ją kiedyś mieć i utrzymać


Po raz pierwszy zadzwonił dziś do mnie tata od około miesiąca... cała rozmowa jak zwykle o czymś niezbyt istotnym (z mojego punktu widzenia), choć może bardzo istotnym... przyziemnym - tym czym się po prostu żyje. Nie tam jakimś nie wiadomo czym. Oni pewnie doskonale wiedzą, że nie tylko o brak pracy u mnie chodzi - myślę, że szczególnie mama. Tak więc tata powiedział mi, że wrazie kłopotów mam pamiętać, że zawsze mogę do nich wrócić... że takie jest życie. Naprawdę się wzruszyłem. Powiedziałem nawet coś co jest BARDZO do mnie nie podobne - że to dla mnie bardzo ważne i że wierzę, że to wszystko co się teraz dzieje w moim życiu ostatecznie prowadzi do czegoś dobrego, a już napewno ma walor edukacyjny (jak dziękuję za taką edukację).Oni razem tyle przeszli. Wiem, że nie mógłbym długo z nimi mieszkać - bo pewnie nie wytrzymał bym nerwowo... ale to o czym rozmawialiśmy pozwoliło mi myśleć, że może mógłbym zacząć normalnie "dorastać" choć trochę późno... Może, gdyby udało mi się skończyć studia to mógłbym tam pracować - otworzyć własny gabinet... To oczywiście fantazja - ale ja uwielbiam uciekać w jej świat. Kiedy schodzę na realny grunt zaraz sobie myślę - no dobra, ale przecież dojrzdżanie do Warszawy 2 razy w miesiącu to jest 400 zł :( Spanie tutaj - no dałoby się pewnie z pomocą "przyjaciół" - bo na Miśka nie mógłbym pewnie w tej sytuacji liczyć...
Wczoraj zadzwonił nawet mój brat z Wysp... kurcze - nigdy nie miałem z nim kontaktu i nawet włączyłem już sobie myślenie, że nie będziemy go utrzymywać. Ale pewnie gdyby trzeba było to on byłby w stanie mi pomóc... chyba. Nie wiem. Może to wszystko - ten nagły przypływ optymizmu w tej całej pesymistycznej sytuacji to wynik działania leku.

Brak komentarzy: